Uważam, że myślenie o Ziemi jako o Matce doprowadziło nas do radykalnych nadużyć tej matczynej miłości i jakichś chorobliwych pretensji i roszczeń. I że trzeba wektory tej miłości wreszcie odwrócić, po to, by była to relacja oparta na namiętności, a nie patologicznym, statycznym przywiązaniu i przemocy – mówi Agnieszka Szpila. Z pisarką rozmawiamy między innymi o ekoseksualności i ekofeminizmie, o jej codziennym życiu i szeroko rozumianej miłości. Tytułowe “heksy”, bohaterki Twojej najnowszej powieści to bachantki, antymieszczki, wiedźmy. Heksy obsesyjnie wyzbywają się tego, co komfortowe i bezpieczne, żeby nie skisnąć i się nie udusić – mówisz o nich. Sama jesteś taką kobietą? Spotykasz je w swoim otoczeniu? Heksy w mojej powieści to kobiety (mogą to być również osoby czujące się kobietami), które, z jednej strony, nie mieszczą się w ramach wyznaczonych im przez męską kulturę, z drugiej, czujące bardzo silny związek z Ziemią, mniejszy z kościołem). Te pierwsze, poprzez nieprzystosowanie do szeroko pojętych norm społecznych, z których spora część jest dla kobiet dyskryminująca, określane są jako „wariatki”, a drugie jako radykalne ekofeministki. Najczęściej nieprzystawalność do męskiej, sterczowej – jak nazywam ją w Heksach – kultury niesie z sobą umiłowanie „Matki Ziemi” i troska o jej los przekładana na konkretne praktyki ekologiczne – troska o lasy, zero warte, ograniczenia latania samolotami w celu zminimalizowania śladu węglowego, niekupowanie nowych ubrań, branie udziału w strajkach klimatycznych, podpisywanie odpowiednich petycji, etc. I mimo, że są to drobne ruchy na rzecz zatrzymania katastrofy klimatycznej, i tak warto się w nie angażować, a najlepiej przejść prawdziwą przemianę i zostać prawdziwą Heksą- ekofeministką. Taką, jak „Ziemiste”, z mojej powieści. Mam tu na myśli siedemnastowieczne nieformalne ugrupowanie kobiet, które zdyskrryminowane przez politykę kościelną organizującą życie całej zbiorowości w biskupim księstwie nyskim, postanawiają porzucić swe domy – ojców, mężów, a nawet dzieci i spierdolić do lasu. Żeby żyć w żeńskim stadzie, zarabiać hajs na robieniu twarogu i sporządzaniu mikstur oraz ziołowych medykamentów, dzięki którym mogą zadbać o własne prawa reprodukcyjne. Mało tego, że same robią te specyfiki, to szmuglują je na całą Europę, są siedemnastowiecznymi dilerkami zarówno substancji psychoaktywnych (moje Ziemiste kochają „przyćpać zioło”, poprzez wcieranie go w cipki, dzięki czemu psychoaktywna substancja najszybciej pokonuje barierę krew-mózg), jak i środków antykoncepcyjnych, których stosowania zabrania im kościół. Ziemiste nadają owym specyfikom nazwy, które od razu zdradzają z czym mamy w „Heksach” do czynienia – Antysterczek, Juhacz, Zakleszczacz. Można więc o Heksach powiedzieć, że nawet te wymyślone przeze mnie siedemnastowieczne Ziemiste, tworzyły coś na kształt kobiecego gangu, walczącego o swoje prawa, których nigdy nie chciał przyznać im kościół i dilujący z nim mężczyźni. I teraz mamy mrożącą krew w żyłach analogię – to, co w tym kraju odpieprza się dziś, to ta sama sytuacja – jesteśmy dyskryminowane, marginalizowane, a o naszych prawach reprodukcyjnych decyduje KK i mężczyźni, więc aby je realizować, musimy robić to poza literą prawa. Czyli, przez KK oraz rządzących tym krajem mężczyzn, dochodzimy do sytuacji, w której nasza wolność może realizować się tylko poza prawem, w przestępczości. I to jest pojebane. I za to należy się kulka w łeb tym wszystkim, którzy nas wydymali. Znakomitą część owych dymaczy stanowią szanowane osoby, którzy wciąż odgrywają pewną rolę w polityce, bądź chcą ją na nowo odgrywać. Nie wspominając o lewicy, która w 89 dała dupy kościołowi a nas, kobiety, użyła jako lubrykantu dla większego poślizgu. I wszystkie te tęgie głowy, te autorytety, ta polska ówczesna chadecja – to samo. Nie znam takiego przypadku, w którym kobiety byłyby dymane w taki sposób – i przez chadecję i przez lewicę jednocześnie. To jest niewybaczalne i za to trzeba będzie im wszystkim zapłacić. Współczesne heksy – bo o to pytasz – to te i ci ( bo, to nie jest tak w stu procentach płciowe, są mężczyźni, których mogłabym nazwać heksami), którzy nie mieszcząc się w ramach tego porządku, starają się go na wszelkie możliwe sposoby rozpieprzyć. Ma to duży związek z ekofeminizmem, bo owej przemianie, do której chcemy doprowadzić, chodzi o poprawę kondycji kobiet oraz planety. Jest to ze sobą połączone. I wiem, że może nie jest to queerowe, moja poprzednia książka, Bardo, była mocno queerowa, ale biorę ten zarzut na klatę, bo nie mam zamiaru ani wypierać się tego, że jestem kobietą, ani tym bardziej się tego wstydzić. Jestem podmiotem kobiecym. Tak się definiuję. I jestem ekofeministką. A dla ekofeministek zarówno kobieta, jak i przyroda są ofiarami ucisku, którego doświadczają ze strony nastawionej na zysk kultury patriarchalnej, a co za tym idzie, zjawiska takie jak seksizm (oraz inne formy dyskryminacji) i niszczenie środowiska naturalnego mają dla nich podobne źródła – chodzi o „wyruchanie” tak nas, jak i planety do cna, o przemocową eksploatację, o relację opartą tylko na naszym wyzysku i władzy nad właśnie temu przeciwstawia się ekofeminizm. I temu sprzeciwiają się Heksy. Dalszemu „ruchaniu” umierającej planety. I dalszemu „ruchaniu” kobiet. W swojej powieści poruszasz również temat ekoseksualności, zapraszasz Czytelników do odkrywania erotyki we florze. To dosyć innowacyjne podejście. To możliwe, żeby naturę traktować jak kochankę? Pośród ekofemistek, nawet w Polsce, zdarzają się osoby ekoseksualne, które tak jak Ziemiste, wyrzekły się seksu z istotami ludzkimi, na rzecz seksu z florą. Jednak, co warto podkreślić, ekoseksualność nie jest tożsama z ekofeminizmem. Osoba definiująca się jako ekofemistka, nie musi realizować tego postulatu. Ale zacznijmy od początku… Ekoseksualizm to nowa orientacja seksualna, która nie jest moim pomysłem. Ruch ekoseksualny zaczął się od Annie Sprnkle i Elisabeth Stephens – założycielek serwisu SexEcology, na którym ogłosiły swój manifest. To one pierwsze wpadły na to, by zaproponować zmianę w myśleniu o Ziemi – już nie jako o matce, a kochance. Zdaniem osób ekoseksualnych, by zmienić w świadomości ludzkiej podejście do planety, potrzebna jest transformacja tej trudnej dziecięco-matczynej miłości (gdzie dziecko patrzy tylko jak ją wycyckać na różne sposoby, a ona jak je ukarać), w miłość nietoksyczną, namiętną, zatem świeżą, dynamiczną, zawierającą nowe, odkrywcze doświadczenia, pełną troski, głębi, intensywnych relacji i uniesień. I ja się pod tym myśleniem podpisuję. Uważam, że myślenie o Ziemi jako o Matce doprowadziło nas do radykalnych nadużyć tej matczynej miłości i jakichś chorobliwych pretensji i roszczeń. I że trzeba wektory tej miłości wreszcie odwrócić, po to, by była to relacja oparta na namiętności, a nie patologicznym, statycznym przywiązaniu i przemocy. Ważne jest to, że ekoseksualizm może zawierać się w ekofeminizmie, ale ekofeminizm nie musi iść w ekoseksualność. Znam ekofeministki, które nie uprawiają miłości z roślinami, tylko zastanawiam się teraz, czy za bardzo nie zawężam rozumienia miłości. Bo czułość jaką otaczamy rośliny w naszych domach, troska o nie, skrapianie im liści wodą, chronieni od światła czy karmienie ich światłem, szukanie dla nich coraz lepszego miejsca, nawożenie, etc – czy to wszystko nie jest praktyka miłości? Zatem, teraz tak sobie pomyślałam, że uprawianie miłości z roślinami nie zawsze musi być seksualne i prowadzić do orgazmu. Może bycie w bliskości, w intymności z roślinami jest też formą seksualną i wówczas oznaczałoby to, że nieekoseksualne ekofeministki, będąc w bliskości z płodami Ziemi, poprzez swą czułość i troskę, także uprawiają czuły, intymny, seksualny kontakt z planetą. W „Heksach” ta forma jest bardziej wprost – mamy w książce specyficzną praktykę masturbacyjną – krzesanie. Jest to krzesanie waginą o mech, zakończone orgazmem, najczęściej w towarzystwie innych kobiet. Jest więc to rozkosz przeżywana kolektywnie, a samo krzesanie ma charakter wręcz rytualny, bo ma związek ze specyficzną religią, w której centrum stoi Starodziewica. Nie uważam, by w rzeczywistości krzesanie waginy o mech czy uprawianie samomiłości z kłączami tataraku, wymagało podbudowy religijnej. W „Heksach” ta podbudowa nadaje głębi fabule, dzięki niej jest to także literatura boginiczna, a nie jakieś słodkie pierdy merdy. Mamy w „Heksach” konkretny kawał pornografii kobiecej, której nie powstydziłby się ten zboczuch Henry Miller. Tyle się ostatnio dzieje na świecie. Pandemia, ryzyko wojny, szalejąca inflacja. Czy w tych trudnych czasach znajdujesz nadzieję? Wiarę, że wszystko będzie dobrze? Będzie dobrze wtedy, kiedy wyjrzymy poza siebie, poza swoje ciała, swoje wynajmowane bądź kupione na kredyt mieszkania, poza ciasne, bo przez konserwatywną obyczajowo politykę PiS wręcz duszące struktury rodzinne, poza konsumpcjonizm nakręcany przez toksyczny kapitalizm, będzie dobrze, kiedy uświadomimy sobie, że jesteśmy z Ziemią jednością, że jesteśmy z Nią połączeni i że zagłada planety oznacza śmierć nie tylko nas i naszych dzieci, wnuków, pra i praprawnuków oraz milionów gatunków roślin i zwierząt, ale będzie także unieważnieniem istnienia na Ziemi człowieka, czyli około 200 000 lat. To tak jakbyśmy to wszystko co udało nam się przez te tysiąclecia rozwinąć, spuścili do kibla. Dla mnie koronawirus niósł w sobie pewna nadzieję na opamiętanie. Ale istota ludzka znowu szybko „ruchnęła system” – stworzyła szczepionki, które radzą sobie z wirusem. Jestem zaszczepiona, nie chcę umierać w męczarniach z powodu uduszenia, trzy lata temu przechodziłam krztusiec i pomna tego, czym jest niemożność zaczerpnięcia oddechu, pobiegłam się zaszczepić jako jedna z pierwszych, Jednak, traktuję koronawirusa jako poważne ostrzeżenie od naszej przeludnionej i bestialsko przez człowieka niszczonej planety, jako sposób, w który matka Ziemia, czy bardziej ekoseksualnie, Kochanka Ziemia – komunikuje się z nami i napomina, by nie przeginać, by się opamiętać, bo ta przemoc owa, toksyczna relacja prowadzi do zagłady. Trzeba dostroić się do jej „języka” i przetransformować nasze myślenie. Na dużą skalę. Przedefiniować nasz modus vivendi. Przemyśleć, co jest największym zagrożeniem, bo teraz wyobraź sobie, jak na przykład, można by zminimalizować ślad węglowy, gdyby tak odwołać wszystkie igrzyska sportowe i olimpiady, wszystkie Mistrzostwa Świata czy Europy w piłce, nożnej chociażby. Czy da się żyć bez tego gówna, na którym jakieś ludziki uganiające się za piłką zarabiają tyle, co całe miasteczko przez kilka miesięcy? No da się! Albo zakazać wypuszczania koncernom samochodowym tylu nowych modeli aut rocznie. Po co wszystko? Dla statusu społecznego? jaki to dzisiaj status posiadać Jeepa?! Że się jest ćwokiem? Bo kto normalny chce spalać 10-12 litów oleju napędowego czy benzyny i zatruwać miasto, w którym mieszka, czy wieś?! Albo może trzeba przestać po prostu żyć tym życiem, którym żyliśmy zanim katastrofa klimatyczna stała się faktem. Zanim to do nas dotarło. Na Ziemi nie powinno być miejsca dla tych, którzy drwią z ekologii. To samo dotyczy feminizmu. Nie szanujesz Ziemi, nie szanujesz Kobiet i nie respektujesz naszych praw, to spierdalaj. Może koronawirus takim ludziom w tym wypisaniu się z tego świata pomoże, choć wiem, że niestety umierają też wspaniali ludzie. Szkoda, że koronawirus nie uderza tylko w tych, którzy chcą nadal uprawiać energetykę węglową, płacą za rozmnażanie się na przeludnionej Ziemi, bez umiaru rąbią lasy i występują w obronie życia embrionu i zarodka, a nie osób już urodzonych czy przyszłych pokoleń. Naprawdę, wielka szkoda, że koronawirus nie zmiata z powierzchni Ziemi tych wszystkich idiotów, którzy jej szkodzą. Jedno co mnie cieszy, co sprawia, że chce mi się na tej Ziemi nadal przebywać, to miłość. Ale nie ta, romantyczna, na którą się zapada jak na chorobę, tylko ta do wszystkiego co żyje właśnie. Do moich dzieci, męża, przyjaciółek, do chrząszczy na drodze, do pająków i utkanych przez nie pajęczyn, do rzek, do żywicy drzew, którą kocham z nich zlizywać. Do pizzy od Giovanniego z Wyszkowa, który twierdzi, że Wyszków to jest extra miasto (kto był, ten widział), w przeciwieństwie do Rzymu – jak to mówi żona Giovanniego, jednej wielkiej rudery… ja kocham takie szaleństwo w ludziach, kocham zapatrzeć się w oczy moich przyjaciółek i płakać razem z nimi i śmiać się z Dominiką tak, że czasem naprawdę moczymy od tego majtki, kocham siedzieć wieczorami z moimi trzema córkami na kanapie i obierać im kolejne Pomelo i widzieć, jaki tworzymy kolektyw pojebania i miłości, kocham jak Piotr, mój mąż, zaparza mi w nocy zioła laktacyjne, żebym miała więcej mleka dla naszej najmłodszej córki, bo kocham karmić piersią i rozpuszczać się w oksytocynie, to jest jak jakiś haj po morfinie, taka cudowna błogość, potop miłości na wielką skalę, że aż myślisz, że się w tym utopisz, a z Tobą to Twoje dziecko. Kocham pisać. Kocham się masturbować. Kocham orgazmy. Kocham kochać. W tym jest moja wiara i moja nadzieja. I ona mnie nie opuszcza, dopóki w żyłach płynie ta miłość. Chciałam wrócić na moment do Twojej debiutanckiej powieści “Łebki od Szpilki” , w której piszesz między innymi o życiu z dziećmi z niepełnosprawnościami. Od wydania tej książki minęło siedem lat. Jak zmieniło się Wasze życie? Na gorsze! Hahaha, niestety nie żartuje. Dziewczynki – czyli obecnie piętnastoletnie Milena i Helena – po operacji, którą przeszły wtedy, w 2013, wcale nie poszły do przodu na tyle, na ile liczyliśmy wówczas. Mówiono nam przed operacją, że po niej dziewczynki wyzdrowieją, że wreszcie wszystko będzie dobrze, że będą mogły funkcjonować normalnie, że zaczną mówić. Niestety, tak się nie stało. Mimo ogromnych wysiłków. Co więcej – dziewczyny są coraz starsze, a w tym kraju nie ma kompletnie żadnych perspektyw na ich dalsze życie, bo dla Polski, w której nie występują żadne rozwiązania systemowe dla osób z niepełnosprawnościami ani dla ich opiekunów czy rodzin, moje dzieci nie są obywatelami. Nie przysługują im żadne prawa. W tym prawo do godności. Rząd nie ma żadnego pomysłu na to, jak ma wyglądać życie takich osób po 18 roku życia. Nie ma „wytchnieniowni” dla rodziców, brakuje domów opieki nie wspominając o rozwiązaniach bardziej współczesnych, wdrażanych w „cywilizowanych” krajach Europy Zachodniej – czyli żadnych pomysłów na włączanie osób z niepełnosprawnościami w życie społeczne, aktywizowanie zawodowe, czynienie z nich podmiotów, prawdziwych obywateli. Osoby z niepełnosprawnością intelektualną są pomijane w każdej dziedzinie funkcjonowania państwa. Podam przykład – przez dwa lata pandemii, niepełnosprawni nie byli uwzględnieni w żadnym komunikacie premiera Morawieckiego czy – jeśli chodzi o edukację – Ministra Edukacji. Nigdy jako prawna opiekunka moich córek nie mogłam dowiedzieć się z telewizji, w której przemawiał premier, czy moje niepełnosprawne dzieci idą czy nie idą do szkoły, bo o szkołach specjalnych nie mówiono nic. Dzwoniłam więc przez półtora roku do Ministerstwa Edukacji Narodowej, gdzie informowano mnie, że „sami nie wiedzą”, czekają na dalsze instrukcje. To było bardzo dyskryminujące. Zwłaszcza, że większość dzieci i młodzieży z niepełnosprawnościami nie jest w stanie realizować edukacji online, więc w praktyce wyglądało to tak, że MEN przesyłał do placówek subwencje jak przed pandemią w wysokości około miesięcznie, a nasze dzieci nie dostawały za te pieniądze nic, chyba że dyrekcja placówki postanawiała działać korzystając z niejasnych komunikatów rządu. Nie mam pretensji do szkół, tylko do MEN i rządu. Bo dzieci i młodzież niepełnosprawna straciły te dwa lata na tej partyzantce. A w tym kraju niepełnosprawni istnieją, dopóki nie skończą 18 lat. Potem mogą umierać, bo nikogo nie interesują. Nie mogą liczyć już na nic więcej z wyjątkiem jakiejś żałosnej renty, której nie starczy na pampersy. Stąd pomysł na to, że w kolejnej, czwartej książce, a trzeciej powieści, to ONI – właśnie NIEPEŁNOSPRAWNI – staną w centrum wydarzeń. Będą osią fabuły. To im zadedykuję tę książkę. Wracając do pytania – nasze, czyli moje i mojego partnera życie, nie należy do najłatwiejszych. Czasem jesteśmy tak zmęczeni, że nie mamy nawet siły ze sobą rozmawiać. Ale z drugiej, strony jesteśmy takimi ludźmi z Gułagu, którzy po tym co przeżyli z dziewczynami dotąd i nadal, every fucking day, potrafią cieszyć się bardziej od innych. Bo jara nas każda minuta ciszy, każdy dzień z nie zasikaną kanapą, której nie musimy czyścić preparatem dla kotów kupowanych w sklepach zoologicznych i okraszonych uśmiechem pani ekspedientki – ale ten kotek państwa to dużo sika, nikt u nas tyle tych preparatów nie kupuje, co Państwo – no tak… nikt, bo te nasze kotki razem to ze 120 kilo ważą obecnie. Potrafimy cieszyć się tym, czego ludzie na ogół nie zauważają, wiemy jak nie przywiązywać się do sukcesów, bo Dziewczyny nauczyły nas, że za bardzo boli trzymanie się tego, że zawsze już będzie dobrze, bo po dobrze, znowu najczęściej zapierdalasz cienistą doliną, ale już nie narzekasz, po prostu zaczynasz zauważać w niej to, czego inni nie widzą a potem masz taką konkluzję, że w cienistej dolinie jest także jakieś piękno, którego gołym okiem nie widać, ale jak się pochylisz, to i owszem. Po prostu mamy z tego życia z Mileną i Heleną łatwiejszą drogę do Oświecenia, tak to widzę, po prostu. Do tego, najmłodsza, słodka trzyletnia Jagoda Malina – człowiek który jest największym Transformersem Miłości w dziejach ludzkości. Kiedy Milena załapuje fazę demona i demoluje wszystko, Jagoda biegnie do niej i rzuca się jej na szyję szepcząc: „Milenka, kocham Cię, bądź spokojna”. Często biegnie do niej z plastikowym mieczem, który dostała od Cioci na Warszawskiej Starówce. I wtedy zdarza nam się z Piotrkiem zapłakać. Łzy nam spływają po policzkach, bo żadne prochy, żadne psychotropy tego, co Jagoda Milence nie robią, tak jej nie pomagają. Mamy córeczkę, która transformuje wkurw i ból w złoto. Trzyletnią alchemiczkę. Totalny wzrusz. Boimy się o nią, bo dostała na starcie bardzo trudne rodzeństwo, ale też mamy świadomość, że Mila i Hela to jej wielki kapitał, bo niektórzy ludzie przez całe życie nie nauczą się tyle o miłości i życiu właśnie, co obecnie umie już mała Jagoda. Co sprawia Ci obecnie największą przyjemność? Tworzenie. Pisanie. Tkanie nowych więzi i struktur społecznych. Miłość. W każdym, także w ekoseksualnym wymiarze. Wydawnictwo „To jest przewrót, siostro”. Żywiołowa, radykalna, zmysłowa, pełna absurdalnego humoru. Agnieszki Szpili – to bezwstydne wyzwanie rzucone patriarchalnemu porządkowi i mieszczańskim wartościom.
Bo z dnia na dzień czujęże kocham Cię coraz bardziej 72. Bo dajesz mi wiarę w każdy nowy dzień 73. Bo jestem z Tobą szczęśliwy 74. Za to że nie lekceważysz moich problemów 75. Za to że mamy cudowne plany 76. Za to że jesteś moim uroczym kotkiem;* 77. Bo akceptujesz mnie takim jakim jestem 78. Bo rozumiemy się bez słów 79. ZaPragnę z tobą być czy pragnę cię mieć? W miłości zawsze jest – choćby niewielkie – pragnienie zawładnięcia drugą osobą, jakaś chęć posiadania oraz obawa, że można utracić ukochanego człowieka. Pod tym właściwym dla miłości niepokojem ukryta jest potrzeba bliskości, ciągłości, trwałości, więzi, wyłączności, ale wszystko to w dobrej, silnej, pięknej miłości można określić jako „pragnienie bycia z kimś”. Jeśli jednak pojawia się zbyt wielka intensywność uczucia z tendencją do wyrzekania się siebie, do odbierania drugiemu człowiekowi wolności, mówimy o „pragnieniu czegoś”. Kiedy pragnienie czegoś lub kogoś jest zbyt intensywne i przytłacza drugą osobę, oboje – kochający czy kochająca i kochany lub kochana – ponoszą konsekwencje tej miłości. Kobiety, które kochają za bardzo spalają całą swoją energię w żarze swej miłości i nie mają sił do robienia czegokolwiek innego, a ich lęk przed utratą obiektu miłości staje się nie do zniesienia dla nich samych i dla ich partnerów. Kobiety, które miłują całą sobą, kochają tak bardzo dlatego, że boją się zostać same, mają bardzo wysoki poziom lęku przed rozłąką. To paradoks, bo właśnie one bywają opuszczane najczęściej. Przy-WIĄŻĘ cię do siebie U podłoża ich strasznego lęku leży trauma z okresu dzieciństwa (np. śmierć matki lub odtrącenie przez matkę niegotową do macierzyństwa, odejście niani). Poczucie odtrącenia zachwiało poczuciem bezpieczeństwa. Ta trauma wpływa na życie emocjonalne nawet już całkiem dorosłej osoby, która może mieć tendencję do „wczepiania się” w drugiego człowieka, która nadmiernie się przywiązuje, a przywiązanie to jest literalne: przy-WIĄZANIE. Przejawia się ono w słowach: „nie mogę bez ciebie żyć, nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.” Myśląc tak przestaje się być pełnosprawną osobą i to jest patologia. Dobrą, zdrową miłość wyraża zdanie: „chciałbym/chciałabym z tobą żyć i robię w swoim życiu miejsce dla ciebie”. Trzeba tu nadmienić, że bywają też mężczyźni kochający za bardzo, czujący miłość przypominającą przywiązanie psa do pana. Jakże wielkie bywa ich rozczarowanie, kiedy bywają odrzuceni… Zobacz także: Czy istnieje recepta na udany związek? Co zrobić, by przy mnie został? Czasem, by poradzić sobie ze swoimi emocjami, z tą spalającą miłością, wystarczy zadać sobie pytanie, które zaraz pociągnie za sobą pytania kolejne: czy ta moja wielka miłość nie obróci się przeciwko mnie? Skoro najbardziej na świecie boję się tego, że on (czy ona) ode mnie odejdzie, to może warto byłoby zwiększyć prawdopodobieństwo, by do tego nie doszło? Może po prostu zapytam mojego partnera o to, co mam zrobić, żeby przy mnie pozostał? I tymi pytaniami przenosi się miłość na poziom racjonalny, na działanie. Podajmy przykład odpowiedzi partnera: „chciałbym czasem z kolegami iść na piwo, niekoniecznie z tobą, i na ryby wolę chodzić sam, bo one się płoszą, jak ty ciągle coś mi opowiadasz i jeszcze… nie mów mi ciągle, że mnie tak kochasz, tylko zrób mi skarbie moje ulubione mielone raz w tygodniu, dobrze?”. Kiedy dochodzi do takiej refleksji, zastanowienia się nad tym, czy moja miłość dobrze jej samej służy, wówczas wchodzimy na inny poziom relacji, zamieniamy część emocjonalną na behawioralną, czyli na zachowanie. Przykład: jeżeli kocham fizyka, to lepiej, żebym przeczytała parę popularnonaukowych książek na ten temat albo wypytywała go o jego pracę, zamiast wzdychać z miłości i obgryzać paznokcie z niepokoju, kiedy nie ma go przez dziesięć minut w pobliżu. Miłość – uczucie czy czyny? Miłość musi być wielka, ale musi też być mądra. Pięknie o niej pisał Morgan Scott Peck, nieżyjący już amerykański psycholog („Droga rzadziej wędrowana. Nowa psychologia miłości, wartości tradycyjnych i rozwoju duchowego”; 2003). Twierdził on, że miłość to w ogóle nie jest uczucie. Miłość to działanie, to są czyny, to jest to, co robimy dla drugiej osoby, robiąc coś nawet dla siebie, np. dbam o siebie nie tylko dlatego, żeby było mi miło popatrzeć w lustro. Chciałabym, żeby również mój mąż patrzył na mnie z większą przyjemnością. Wielka miłość jest fantastyczna pod warunkiem, że nie jest jedynie emocją, że kocha się nie tylko sercem, ale i ciałem, umysłem, duszą, wszystkim co mam i czym jestem, i kiedy tym wszystkim pragnę się dzielić z drugą osobą. Nie ma to jednak nic wspólnego z tragicznym, werterowskim uczuciem, z leceniem za miłością (za partnerem) jak ćma do światła. Nie chodzi przecież o to, by w tej miłości spłonąć. Ona ma być źródłem radości. Jeśli przestaje nim być, jeśli pojawia się cierpienie, związek staje w obliczu zagrożenia. Warto przeczytać: Jak pozbyć się złudzeń w związku? Przeniesienie uczuć z partnera na dzieci Kobieta uzależniona od chemii swej miłości, kiedy traci obiekt w postaci mężczyzny, z syneczka czyni królewicza, a z córeczki księżniczkę. Nadmierna troska, zachwyt, przejaw bezgranicznego oddania może dzieci przytłaczać. Nie mają one możliwości samostanowienia – nie mogą wyjść, wyjechać, odejść… To wszystko jednak zaczyna być dla nich ciężarem. Jeśli nie żyją w pełnej izolacji, dość szybko mogą zauważyć, że ich rówieśnicy mają więcej swobody, wolności, że ich matki dają im więcej przestrzeni. Dowiedzą się, że istnieje inna jakość miłości i relacji. Może to spowodować reakcję nerwicową, czyli rozdarcie między ogromnym przywiązaniem do matki, a cierpieniem w tym okropnym zakleszczeniu rodzica, w nadmiarze miłości. Jeśli tylko pojawi się okazja, a dziecko będzie wystarczająco samodzielne, tzn. jeśli nie będzie totalnie okaleczone przez matkę i samo będzie potrafiło podejmować decyzje, odsunie się od matki. A ona? Ona znowu będzie porzucona… Manipulacja uczuciami dziecka Zwykle bywa tak, że „synuś czy córusia mamusi” są z jednej strony niesłychanie silnie przywiązani do rodzica, a z drugiej strony – w głębi duszy – odczuwają ciężar tego przywiązania i szalenie silnej miłości ze strony matki. Ciężar ten przejawia się w ciekawym splocie: dorosłe dziecko zaczyna się czuć odpowiedzialne za matkę, a ona – świadomie czy nieświadomie – manipuluje lękiem dziecka. Nie może sobie wyobrazić, żeby to dorosłe dziecko mogło się od niej oddalić bardziej niż na dystans, który ona dopuszcza. Matka wyrabia wtedy w sobie umiejętność szantażu (to zwykle dzieje się nieświadomie, ale jest bardzo widoczne dla otoczenia). Kiedy dorosłe dziecko chce się wybrać z kimś na wakacje, matka z miejsca choruje (zawał, cukrzyca i inne), wzywa lekarzy i dzięki takim manewrom jej dziecko czuje, że nie może tego mamie zrobić, nie może przecież wybrać wakacji. I tkwi taki młody człowiek w splocie, w tym uwikłaniu i jest to oczywiście okupione niesamowitym poświeceniem, zatrzymaniem w rozwoju, bo jego życie uczuciowe skupia się tylko na relacji z matką. Rodzina dorosłego dziecka – jeśli przy zaborczej mamie w ogóle udało mu się ją założyć – zawsze odczuwa bliską relację z taką nadmiernie kochająca mamą jako coś w rodzaju zdrady. Rodzą się animozje, niesnaski. Broniąc się przed taką sytuacją, jeśli to tylko możliwe, trzeba działać we dwoje, gdyż lepiej mieć sojusznika w swoim partnerze. Trzeba razem stawić mamie opór, ale ponieważ po drugiej stronie jest potwornie zalękniona przed utratą obiektu swojej nadmiernej miłości kobieta, należy się spodziewać, że będzie walczyć jak wilczyca, będzie zadawać ciosy i czasem trzeba naprawdę wielkiej siły związku i miłości, by je wytrzymać. Rozpady związków, do których dochodzi przez matkę (która nie potrafi, czy nie chce, wypuścić z rąk kierownicy), niestety nie należą w Polsce do rzadkości. Tutaj rodzina i macierzyństwo, matczyna miłość, cześć dla ojca swego i matki swojej są wpajane jako największe wartości i skutkuje to tym, że ludzie nie są blisko swoich rodziców, bo rodzice są czy byli dla nich dobrzy, a dlatego, że trzeba wypełnić kulturowy dyktat. Młodzi boją się powiedzieć mamie: „chcemy pójść na łyżwy w Wigilię i nie róbmy z tego wielkiej sprawy”. Nie są w stanie uwolnić się od rodzica i jego decyzji, jego praw, bo każda próba robienia czegoś po swojemu poczytywana jest jako sprzeniewierzenie się świętym wartościom. Supełki nadmiernej miłości zarówno w związkach partnerskich, jak i w relacjach matki z dorosłym dzieckiem, same w sobie są trudne do rozwiązania, a pewne społeczne przekonania, co do tego, dlaczego nie można ich zerwać czy choćby poluzować, na pewno tego nie ułatwiają. Polecamy: Jak nie zostać toksycznym rodzicem? Artykuł pochodzi z magazynu „Płodna Polska” (2/2013). Tytuł oryginalny „Kobiety, które kochają za mocno”. Publikacja za zgodą wydawcy. Tytuł, lid, śródtytuły zostały wprowadzone przez redakcję. Tak łatwo Cię kochać ♥️Ślubuję być z tobą w słoneczne i pochmurne dni. Cieszyć się zdrowiem, wspierać w chorobie. ♥️Ślubuję cię kochać nieprzerwanie… ♥️Ślubuję być twoją żoną Być z tobą, przy tobie, dla ciebie, RAZEM. NA ZAWSZE #vows #wedding #lovetoloveyou #justmarried